Przejdź do głównej zawartości

Wspomnienia z Powstania - Langiewicza 13

Powstanie Warszawskie to nie tylko fakty, które miały miejsce, ale przede wszystkim ludzie i ich wspomnienia. I także tymi wspomnieniami chcemy się z Wami, Naszymi czytelnikami dzielić. Gorąco zachęcamy, wszystkich z Was, którzy mają w swej dyspozycji wspomnienia Powstańców lub mają możliwość jeszcze odebrania od żyjących Bohaterów relacji, do zrobienia tego!! Świadkowie historii powinni mieć możliwość przekazania swych wspomnień kolejnym pokoleniom. W ten sposób wspólnym wysiłkiem młodych i starych, tkamy ten bezcenny arras narodowej pamięci. Jest to poniekąd naszym obywatelskim obowiązkiem, by dawać świadectwo prawdzie. Mimo upływu wielu lat i olbrzymiego postępu badań w ciągu ostatnich dwóch dekad, nadal Powstanie budzi wiele emocji i wiele kwestii wciąż jest uznawanych za sporne. Jesteśmy głęboko przekonani, że nie nam oceniać, postawy i decyzje i wybory Powstańców. Nie byliśmy, nie jesteśmy i obyśmy nigdy nie byli na ich miejscu. Stąd jedyne co możemy zrobić, to właśnie przekazać dalej relację Tych co sami doświadczyli tragizmu tego wydarzenia. I taką właśnie rolę ma w naszym założeniu spełniać ten wpis, oddajemy głos Bohaterowi:


... Rozległ się łomot do drzwi i huk pękających granatów. Część kolegów zdołała wbiec schodami na górę, przemykając się obok drzwi wejściowych, przez  które wdzierali się Ukraińcy. Pozostali, wśród nich i ja, wewnętrznymi schodami dostała się z kuchni do piwnicy. Z góry, poprzez huk granatów, dosłyszeliśmy bębnienie na pianinie. Potem poczuliśmy zapach benzyny. Doszedł nas syk ognia. Od tej chwili mogliśmy już żegnać się z życiem, bo szans na ocalenie właściwie nie było, ani dla nas w piwnicy, ani dla tych, którzy znaleźli się na górze. Oni mieli do wyboru: skakać do ogródka, gdzie czekali Ukraińcy, albo spłonąć żywcem. Z tej grupki nie ocalał nikt. Nasza sytuacja w piwnicy nie była lepsza. Krok za krokiem, poprzez zwały węgla przedzieraliśmy się od środka ku wejściu. Dym wgryzał się w oczy, dławił, dusił. Mimo zwilżania twarzy skapująca skądś wodą, oddychać było coraz trudniej. Pragnienie życia, instynkt pchały nas ku jedynej iskierce nadziei, jaką stanowiło powietrze. Nie myśleliśmy o tym, że tam też czeka na nas śmierć, Tłoczyliśmy się na schodkach, tuż za drzwiami, które dziwnym trafem nie zapaliły się, choć dom płonął, jak pochodnia. Wkrótce zaczęły walić się drewniane wiązania stropów. Nim zawaliło się ostatnie, piwniczne, zapadł zmrok i Ukraińcy odeszli, pewni, że z  tej pożogi nikt nie mógł ocaleć. Na pół uwędzeni wyczołgaliśmy się do ogródka, a że od szalejącego pożaru jasno było jak w dzień, wpełznęliśmy pod taras. Nim jako tako doszliśmy do siebie, zapadając kolejno w krótkie drzemki, nie ochłonęliśmy na tyle, aby podjąć jakąś decyzję, zaczęło świtać i znów pojawili się w pobliżu Ukraińcy. Od świtu do nocy chodzili nam dosłownie po głowach (widocznie przez taras prowadziła jakaś ich droga na skróty). Tego uczucia, gdy powstrzymując oddech wciskaliśmy się w ziemię, a tuż  nad nami trwało bez przerwy szuranie buciorami, nie zdołam zapomnieć do końca życia, tak, jak i duszenia się pod palącym domem.
Dopiero wieczorem udało nam się wyjść z pod tarasu i rozprostować zdrętwiałe w bezruchu ciała. Zaraz też spotkaliśmy łączniczkę, nie mniej tym faktem zdumioną, niż my. Podobno nikt nie przypuszczał, że na Langiewicza pod trzynastym mógł ktoś ocaleć, a my skłonni byliśmy wierzyć, że w pobliżu nie ma już żywych poza nami.
Po przedostaniu się na drugą stronę ul. Langiewicza, która pozostawała pod bezustannym, całodobowym ostrzałem cekaemów od ul. Suchej, znaleźliśmy schronienie na zamaskowanym strychu pobliskiej willi, Przebywaliśmy tam, aż do momentu wyjścia do Śródmieścia".  

Przytoczone wspomnienia pochodzą z książki Marii Sułowskiej-Dmochowskiej II Batalion szturmowy "Odwet" Armii Krajowej : wspomnienia żołnierzy wydanej w 1993 roku. Ich autorem był nieżyjący już Stefan Rozum - żołnierz I Obwodu Śródmieście, 3. batalionu pancernego "Golski", 4 kompanii "Odwet". Prywatnie dziadek piszącej te słowa.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Złoto-Czerwone

Tym razem post będzie nietypowy, bo w zasadzie tylko informacyjny. Każdy bowiem z naszych czytelników chyba wie, a przynajmniej taką mamy nadzieję, jakie są oficjalne barwy i flaga Warszawy. Można je zobaczyć nie tylko na środkach komunikacji miejskiej, ale również w herbie. Flaga składa się z dwóch poziomych pasów o równej szerokości. Zgodnie ze Statutem miasta "Barwami Miasta są kolory żółty i czerwony ułożone w dwóch poziomych, równoległych pasach tej samej szerokości, z których górny jest koloru żółtego a dolny koloru czerwonego".  W wielu źródłach zaś kolor żółty jest zwany kolorem złotym. Decyzja ta wprowadzona została w życie jeszcze w okresie dwudziestolecia międzywojennego. Bezpośrednio po wojnie jednak nie powrócono do niej. Stało się to dopiero na mocy Uchwały Rady Miasta Stołecznego Warszawy nr 18 z dnia 15 sierpnia 1990 r. w sprawie "przywrócenia tradycji przedwojennej w zakresie herbu, barw miejskich, pieczęci...".  Wielu z naszych czytelników ch

Kim jest Hajota?

Spacerując ulicami często patrzymy na ich nazwy. Gdy noszą one czyjeś nazwisko to w większości wypadków wiemy, lub przynajmniej coś nam się kojarzy, kim ta osoba była, czym sobie na taki zaszczyt zasłużyłam. Zdarza się jednak inaczej, część patronów jest bardzo tajemnicza. O takim właśnie tajemniczym patronie chcemy Wam dziś opowiedzieć. Wśród wielu cichych uliczek na Starych Bielanach znajduje się jedna, która szczególnie nas dziś interesuje - Ulica Hajoty.  Jak podaje Jarosław Zieliński w swojej książce Bielany : przewodnik historyczno-sentymentalny ulica ta istnieje od 1928 roku. Informacja ta znajduje swoje potwierdzenie w książce Jana Kasprzyckiego Korzenie miasta. T. 5 , w którym możemy przeczytać bardzo interesujący fragment.  Właścicielami krasnoludkowych domków byli przeważnie ludzie niezamożni, ale prości i życzliwi, którzy w swych ogródkach chętnie widzieli małych miłośników przyrody. Pozwalali patrzeć z bliska na grządki kwietne i warzywne, na harcujące na s

Pan Wołodyjowski na Bielanach

Każdy kto czytał "Pana Wołodyjowskiego" Henryka Sienkiewicza lub chociaż widział ekranizację Jerzego Hoffmana, powinien bez trudu rozpoznać kim jest postać w białym habicie. To pułkownik Jerzy Michał Wołodyjowski, który z inicjatywy miejscowego proboszcza, ks. Wojciecha Drozdowicza, na początku 2008 roku zagościł na wieży kościoła pokamedulskiego na Bielanach. Blisko dwumetrowa postań ma twarz Tadeusza Łomnickiego, a jej autorem jest Robert Czerwiński. Pojawieniu się Małego Rycerza towarzyszyło skomponowanie przez Michała Lorenca hejnału "Memento mori", który rozbrzmiewa z wieży kościelnej. Sam kościół, początkowo drewniany, wraz z budynkami klasztornymi wzniesiony został dla zakonu kamedułów, sprowadzonych z bielan krakowskich, w XVII wieku. Jego fundatorami byli królowie Władysław IV i Jan Kazimierz. W latach 1669-1710, w stylu późnobarokowym, zbudowany został kościół murowany oraz założenia klasztorne wraz z 13 eremami. Wnętrza kościoła zdobi stiukowa